Rowerowe wojaże wokół Nowogardu - podsumowanieChociaż przez polski Wojcieszyn zawsze przebiegała szosa, chociaż bardzo blisko niej biegnie też tor kolejowy, to jednak nawet oba trakty nie dzieliły, raczej wprost scalały tę miejscowość. Tak było jeszcze w połowie lat siedemdziesiątych.

Szosa była niemalże ciągłą aleją drzew. Po niej pieszy spacer czy rowerowa przejażdżka, szczególnie latem w upalne dni, to była prawdziwa rozkosz. Ileż to dobrych pomysłów zrodziło się w takiej atmosferze !!!

Ulubionym miejscem, gdzie wieczorną porą spotykała się wojcieszyńska młodzież, był kolejowy wiadukt (stacji nie było), zwany powszechnie mostem. Z kolei w chłodniejsze wieczory rolę wiejskiej świetlicy bardzo długo pełniła izba lekcyjna miejscowej jednoklasówki. Nawet po wybudowaniu prawdziwej świetlicy, w której odbywały się zabawy i okolicznościowe uroczystości, w szkole nadal funkcjonował odbiornik telewizyjny, przy którym spotykali się mieszkańcy we wszystkich (!) przedziałach wiekowych. No cóż…

Kiedy teraz dowiaduję się o nabierających rozpędu inicjatywach społecznych na poszczególnych wioskach, to nie mogę się nie cieszyć. Wszak po zdecydowanie
zbyt długiej „alergii” na wspieranie lokalnych społeczności, przy jednoczesnej apatii wielu mieszkańców, która nadal nie daje się łatwo zepchnąć na margines, każda oddolna (czy też „oddolna”) inicjatywa jest na przysłowiową wagę złota.

Nieważne jest to, czy festyn jest w pobliżu kaplicy czy świetlicy - ważne jest społeczne zaangażowanie. Mniej ważne jest to, czy „lideruje” proboszcz, czy też sołtys - ważniejsze jest to, dla kogo to wszystko! Chodzi też o to, aby nie była to inicjatywa przeciwko komuś. I jeszcze jedno!  Nie przeszkadza mi, gdy w naszej narodowej reprezentacji widzę ciemnoskórego zawodnika, kiedy jednak słyszę, że w reprezentacji danej wioski „miejscowi” są w mniejszości, to…???

Staram się nie porównywać byłej (peerelowskiej) rzeczywistości z aktualną (dzisiejszą) jakąś czysto polityczną miarką. Chciałbym, aby była to miara przydatności do samorealizacji poszczególnych mieszkańców, w zgodzie z uwarunkowaniami społecznymi.  Nie jest to łatwe!

Niejednego czytelnika mogło zastanawiać, a nawet wprost  denerwować, moje kilkakrotne powracanie do pustych placów zabaw dla dzieci. Przecież na każdej wsi jest tyle zakamarków, że tych dzieciaków po prostu mogło nie być widać. Jednak boję się, że jest to problem znacznie bardziej złożony. Mam nadzieję,
że te dzieciaki, które jeszcze tu mieszkają, nie siedziały wówczas - kiedy akurat przejeżdżałem przez daną miejscowość , a przecież nie był to dzień upalny, jak
kilka następnych - w słabo przewietrzonym pokoju, bo akurat opiekun zajęty był oglądaniem kolejnego odcinka, kolejnego serialu na „srebrnym ekranie”,
a możliwego do oglądania dzięki np. polsatowskiej antenie. Polska wieś doświadczała różnych  eksperymentów. Sojusz robotniczo-chłopski też przeżywał swoje wzloty i upadki. Wśród mieszkańców Nowogardu niewielu było takich, którzy nie mieli jakiegoś kontaktu ze wsią, a mimo to pamiętam czasy, gdy wielu nowogardzian głośno narzekało, że „zjechała wiocha i wszystko wykupili”.
A teraz…
Teraz wracam (już) do Nowogardu traktem, który nadal biegnie po tych samych „śladach”, które wyznaczała dawna szosa. Znowu tu można względnie bezpiecznie przejść lub przejechać. Szkoda tylko, że (nawet w upalny dzień) już nie w cieniu drzew.

Lech Jurek