ljurek.jpg

Zbliża się pierwsze dziesięciolecie wydarzenia, które w zdecydowany sposób zaważyło nad kształtem dalszego rozwoju Europy, Polski, a w tym również Nowogardu.

W wyjątkowo wiosennej aurze ostatniego kwietniowego wieczoru 2004 roku - na scenie plenerowej usytuowanej pomiędzy nowogardzkim Placem Wolności a zabytkowymi murami obronnymi - rozpoczęło się widowisko artystyczne zatytułowane „Zaślubiny z Unią”. Spektakl został tak pomyślany, aby w swej końcówce, po dźwiękach marsza weselnego Mendelssohna, dokładnie o północy zabrzmiała „Oda do radości” L. van Beethovena. I to wszystko się udało!

A jak do tego doszło?

 

 

Kiedy w 2001 roku zaczynałem zabiegi nad utworzeniem orkiestry akordeonowej w Nowogardzkim Domu Kultury, w efekcie których powstał zespół AK-Kameleon, nawet nie pomyślałem, że niezadługo napiszę też scenariusz widowiska scenicznego i wykorzystam między innymi akordeonistów jako akompaniatorów.

Pomogło mi moje dzieciństwo spędzone w kręgu wiejskiej kultury; moje ponad trzydziestoletnie „chałturzenie” na zabawach, weselach, chrzcinach czy innych tradycyjnych uroczystościach; moje wieloletnie doświadczenie jako nauczyciela muzyki, itd., itp. Ponadto w młodości zetknąłem się też z muzyką jazzową i chociaż początkowo prawie nic o niej nie wiedziałem, to muzycy „wygrywający różne melodie tak, aby razem do siebie pasowały” fascynowali mnie na równi z muzykantami grającymi polki, oberki czy krakowiaki.

Zatem prawdopodobnie w miejscu zderzenia się tych dwu innych „światów muzycznych” wytrysnęło źródło mego pomysłu, aby opracować scenariusz takiego widowiska, w którym kilka polskich pieśni ludowych (w tym również obrzędowych) zostanie wykonanych nie tylko „po polsku”, ale też w stylu dixielandu, rocka, a także hip-hopu. Wiedzy każdego z czytelników pozostawiam, dlaczego w takich właśnie stylach?

Aż do tego fragmentu ten felieton nosił jeszcze tytuł „Dekada wstecz” i… niestety dopiero w trakcie pisania (22 – 02 – 2014) skojarzyłem sobie dzień dzisiejszy z rocznicą (rocznicami), o której coraz mniej Polaków pamięta, a bodajże jeszcze więcej w ogóle nie wie. Nawet niejednoznaczne określenie daty urodzin Fryderyka Chopina nie tłumaczy wszystkiego. Jednak takie zapomnienie w roku, który nasz Sejm uchwalił Rokiem Oskara Kolberga, urodzonego przecież 22 lutego - choć 1814 roku - jest podwójnie smutne. Zatem zmieniłem tytuł.

Nie piszę tego wszystkiego po to, aby kogokolwiek podszkolić. Bardzo dobrze wiem, że sam temu nie podołam. Piszę raczej po to, by przypomnieć wielu podobnie jak ja zakręconym w wirze współczesnej rzeczywistości, którym zdarza się zapomnieć nawet o własnych urodzinach, że nasze „dziś” to prawie tylko nieco późniejsze „wczoraj”. A może jednak coś więcej?

Właśnie z tymi, którym znajomość, choćby tylko podstawowa, zakresu dokonań Chopina i Kolberga pozwala na publiczne opowiedzenie się za tym, że to jednak coś więcej, moglibyśmy podyskutować nad trafnością (albo nie) tytułowej tezy.

Lech Jurek